Migawki nietypowo pojawiają się dzisiaj – ale do chaosu, który tu niepodzielnie panuje można się przyzwyczaić, albo nawet trzeba – bo lepiej nie będzie.
Weekend w Łodzi przyniósł paskudną pogodę i nowe doświadczenia – smak afrykańskiej kuchni, Małżowy maraton, miłe wnętrza, bułki z najprawdziwszymi truskawkami, a nie jakąś dżemopodobną breją. No i sprawdziliśmy też czy nadal nie podoba nam się w Manufakturze, ale nie podoba się. Odkryliśmy też, że nie mamy żadnego wspólnego zdjęcia z tego weekendu – w gradowiatrośniegu próbowaliśmy tylko przemknąć na papu, do hotelu itd. Nie liczę tego, jak Małż przemknął 42 ponad kilometry. Myślę sobie, że pokonałam też jeden ze swoich lęków, i postaram się dzisiaj dać Wam dowód na insta, będziecie musieli uwierzyć, że to ja! A póki co to, co udało się ocalić z tego weekendu.
Co w tym czasie robiła Tekila – pewnie umieracie z ciekawości? Tekila też była w hotelu, w Szeretonie sobie była. I tam nawet Pani zrobiła jej zdjęć bez liku, a to jedno, kangurze takie: